Лучшие стихи мира

Россия и Запад


     I w czasach wielkiej Noego zeglugi
     Lad ten handlowal z azyjskimi smugi;

     A przeciez nieraz ksiazka ukradziona
     Lub gwaltem wzieta, przybywszy z zachodu,
     Mowi, ze ziemia ta nie zaludniona
     Juz niejednego jest matka narodu.
     Lecz nurt potopu szedl przez te plaszczyzny,
     Nie zostawiwszy drog swojego rycia,
     I hordy ludow wyszly z tej ojczyzny,
     Nie zostawiwszy siadow swego zycia;
     I gdzies daleko na alpejskiej skale
     Slad zostawily stad przybyle fale,
     I jeszcze dalej, na Rzymu pomnikach,
     O stad przybylych mowia rozbojnikach.

     Kraina pusta, biala i otwarta
     Jak zgotowana do pisania karta.
     Czyz na niej pisac bedzie palec Boski,
     I ludzi dobrych uzywszy za gloski,
     Czyliz tu skrysli prawde swietej wiary,
     Ze milosc rzadzi plemieniem czlowieczem,
     Ze trofeami swiata sa: ofiary?
     Czyli tez Boga nieprzyjaciel stary
     Przyjdzie i w ksiedze tej wyryje mieczem,
     Ze rod czlowieczy ma byc w wiezy kuty,
     Ze trofeami ludzkosci sa: knuty?

     Po polach bialych, pustych wiatr szaleje,
     Bryly zamieci odrywa i ciska,
     Lecz morze sniegow wzdete nie czernieje,
     Wyzwane wichrem powstaje z lozyska
     I znowu, jakby nagle skamieniale,
     Pada ogromne, jednostajne, biale.
     Czasem ogromny huragan wylata
     Prosto z biegunow; niewstrzymany w biegu
     Az do Euxinu rownine zamiata,
     Po calej drodze miecac chmury sniegu;
     Czesto podrozne kibitki zakopie,
     Jak symuni blednych Libow przy Kanopie.
     Powierzchnie bialych, jednostajnych sniegow
     Gdzieniegdzie sciany czarniawe przebodly
     I stercza na ksztalt wysp i ladu brzegow:
     To sa polnocne swierki, sosny, jodly.

     Gdzieniegdzie drzewa siekiera zrabane,
     Odarte i w stos zlozone poziomy,
     Tworza ksztalt dziwny, jakby dach i sciane,
     I ludzi kryja, i zowia sie: domy.
     Dalej tych stosow rzucone tysiace
     Na wielkim polu, wszystkie jednej miary:
     Jak kitki czapek dma z kominow pary,
     Jak ladownice okienka blyszczace;
     Tam domy rzedem szykowane w pary,
     Tam czworobokiem, tam ksztaltnym obwodem;
     I taki domow pulk zowie sie: grodem.

     Spotykam ludzi - z rozroslymi barki,
     Z piersia szeroka, z otylymi karki;
     Jako zwierzeta i drzewa polnocy
     Pelni czerstwosci i zdrowia, i mocy.
     Lecz twarz kazdego jest jak ich kraina,
     Pusta, otwarta i dzika rownina;
     I z ich serc, jako z wulkanow podziemnych,
     Jeszcze nie przeszedl ogien az do twarzy,
     Ani sie w ustach rozognionych zarzy,
     Ani zastyga w czola zmarszczkach ciemnych -
     Jak w twarzach ludzi wschodu i zachodu,
     Przez ktore przeszlo tyle po kolei
     Podan i zdarzen, zalow i nadziei,
     Ze kazda twarz jest pomnikiem narodu.
     Tu oczy ludzi, jak miasta tej ziemi,
     Wielkie i czyste - iynigdy zgielk duszy
     Niezwyklym rzutem zrenic nie poruszy,
     Nigdy ich dluga zalosc nie zaciemi;
     Z daleka patrzac - wspaniale, przecudne,
     Wszedlszy do srodka - puste i bezludne.
     Cialo tych ludzi jak gruba tkanica,
     W ktorej zimuje dusza gasiennica,
     Nim sobie piersi do lotu wyrobi,
     Skrzydla wyprzedzic, wytcze i ozdobi;
     Ale gdy slonce wolnosci zaswieci,
     Jakiz z powloki tej owad wyleci?
     Czy motyl jasny wzniesie sie nad ziemie,
     Czy cma wypadnie, brudne nocy plemie?

     Na wskros pustyni krzyzuja sie drogi:
     Nie przemysl kupcow ich ciagi wymyslil,
     Nie wydeptaly ich karawan nogi;
     Car ze stolicy palcem je nakryslil.
     Gdy z polska wioska spotkal sie uboga,
     Jezeli trafil w polskich zamkow sciany,
     Wioska i zamek wnet z ziemia zrownany
     I car ruiny ich zasypal - droga.
     Drog tych nie dojrzec w polu miedzy sniegi,
     Ale srod puszczy dosledzi je oko:
     Proste i dlugie na polnoc sie wloka,
     Swieca sie w lesie, jak w skalach rzek biegi.

     I po tych drogach ktoz jezdzi? - Tu cwalem
     Konnica wali przyproszona sniegiem,
     A stamtad czarnym piechota szeregiem
     Miedzy dzial, wozow i kibitek walem.
     Te pulki podlug carskiego ukazu
     Ciagna ze wschodu, by walczyc z polnoca;
     Tamte z polnocy ida do Kaukazu;
     Zaden z nich nie wie, gdzie idzie i po co;
     Zaden nie pyta. Tu widzisz Mogola
     Z nabrzmialym licem, malym, krzywym okiem;
     A tam chlop biedny z litewskiego siola,
     Wybladly, teskny, idzie chorym krokiem.
     Tu blyszcza strzelby angielskie, tam luki
     I zmarzla niosa cieciwe Kalmuki.
     Ich oficery? - Tu Niemiec w karecie,
     Nucac Szyllera piesn sentymentalna,
     Wali spotkanych zolnierzy po grzbiecie.
     Tam Francuz gwizdzac w nos piesn liberalna,
     Bledny filozof, karyjery szuka
     I gada teraz z dowodzca Kalmuka,
     Jak by najtaniej wojsku zywnosc kupic.
     Coz, ze polowe wymorza tej zgrai,
     Kasy polowe beda mogli zlupic,
     I jesli zrecznie dzielo sie utai,
     Minister wzniesie ich do wyzszej klasy,
     A car da order za oszczednosc kasy.

     A wtem kibitka leci - przednie straze
     I dzial lawety, i chorych obozy
     Pryskaja z drogi, kedy sie ukaze,
     Nawet dowodzcow ustepuja wozy.
     Leci kibitka; zandarm powoznika
     Wali kulakiem, powoznik zolnierzy
     Wali biczyskiem, wszystko z drogi zmyka,
     Kto sie nie umknal, kibitka nan wbiezy.
     Gdzie? - Kto w niej jedzie? - Nikt nie smie zapytac.
     Zandarm tam jechal, pedzi do stolicy,
     Zapewne cesarz kazat kogos schwytac.
     "Moze ten zandarm jedzie z zagranicy? -
     Mowi jeneral. - Kto wie, kogo zlowil:
     Moze krol pruski, francuski lub saski,
     Lub inny Niemiec wypadl z cara laski,
     I car go w turmie zamknac postanowil;
     Moze wazniejsza pochwycona glowa,
     Moze samego wioza Jermolowa.
     Kto wie! ten wiezien, chociaz w slomie siedzi,
     Jak dziko patrzy! jaki to wzrok dumy:
     Wielka osoba; za nim wozow tlumy:
     To pewnie orszak nadwornej gawiedzi;
     A wszyscy, patrz no, jakie oczy smiale;
     Myslilem, ze to pierwsze carstwa pany,
     Ze jeneraly albo szambelany,
     Patrz, oni wszyscy - to sa chlopcy male.
     Co to ma znaczyc, gdzie ta zgraja leci?
     Jakiegos krola podejrzane dzieci".
     Tak z soba cicho dowodzcy gadali;
     Kibitka prosto do stolicy wali.

     PRZEDMIESCIA STOLICY

     Z dala, juz z dala widno, ze stolica.
     Po obu stronach wielkiej, pysznej drogi
     Rzedy palacow. - Tu niby kaplica
     Z kopula, z krzyzem; tam jak siana stogi
     Posagi stoja pod sloma i sniegiem;
     Owdzie, za kolumn korynckich szeregiem,
     Gmach z plaskim dachem, palac letni, wloski,
     Obok japonskie, mandarynskie kioski
     Albo z klasycznych czasow Katarzyny
     Swiezo malpione klasyczne ruiny.
     Roznych porzadkow, roznych ksztaltow domy,
     Jako zwierzeta z roznych koncow ziemi,
     Za parkanami stoja zelaznenu,
     W osobnych klatkach. - Jeden niewidomy:
     Palac krajowej ich architektury,
     Wymysl ich glowy, dziecko ich natury.
     Jakze tych gmachow cudowna robota!
     Tyle kamieni na kepach srod blota!
     W Rzymie, by dzwignac teatr dla cezarow,
     Musiano niegdys wylac rzeke zlota;
     Na tym przedmiesciu podle slugi carow,
     By swe rozkoszne zamtuzy dzwigneli,
     Ocean naszej krwi i lez wyleli.

     Zeby zwiezc glazy do tych obeliskow,
     Ilez wymyslic trzeba bylo spiskow,
     Ilu niewinnych wygnac albo zabic,
     Ile ziem naszych okrasc i zagrabic;
     Poki krwia Litwy, lzami Ukrainy
     I zlotem Polski hojnie zakupiono
     Wszystko, co maja Paryze, Londyny,
     I po modnemu gmachy wystrojono,
     Szampanem zmyto podlogi bufetow
     I wydeptano krokiem menuetow.

     Teraz tu pusto. - Dwor w miescie zimuje,
     I dworskie muchy, ciagnace za wonia
     Carskiego scierwa, za nim w miasto gonia.
     Teraz w tych gmachach wiatr tylko tancuje;
     Panowie w miescie, car w miescie. - Do miasta
     Leci kibitka; zimno, sniezno bylo;
     Z zegarow miejskich zagrzmiala dwunasta,
     A slonce juz sie na zachod chylilo.
     Niebios sklepienie otwarte szeroko,
     Bez zadnej chmurki, czcze, ciche i czyste,
     Bez zadnej barwy, blado przezroczyste,
     Jako zmarzlego podroznika oko.

     Przed nami miasto. - Nad miastem do gory
     Wznosza sie dziwnie, jak podniebne grody,
     Slupy i sciany, kruzganki i mury,
     Jak babilonskie wiszace ogrody:
     To dymy z dwiestu tysiecy kominow
     Prosto i gesto kolumnami leca,
     Te jak marmury kararyjskie swieca,
     Tamte sie zarza iskrami rubinow;
     W gorze wierzcholki zginaja i lacza,
     Kreca w kruzganki i lukami placza,
     I scian, i dachow maluja widziadla;
     Jak owe miasto, co nagle powstanie
     Ze srodziemnego czystych wod zwierciadla
     Lub na libijskim wybuchnie tumanie,
     I wabi oko podroznych z daleka,
     I wiecznie stoi, i wiecznie ucieka.

     Juz zdjeto lancuch, bramy otwieraja,
     Trzesa, badaja, pytaja - wpuszczaja.

     PETERSBURG

     Za dawnych greckich i italskich czasow
     Lud sie budowal pod przybytkiem Boga,
     Nad zrodlem nimfy, posrod swietych lasow,
     Albo na gorach chronil sie od wroga.
     Tak zbudowano Ateny, Rzym, Sparte.
     W wieku gotyckim pod wieza barona,
     Gdzie byla cala okolic obrona,
     Stawaly chaty do walow przyparte;
     Albo pilnujac splawnej rzeki ciekow
     Rosly powoli z postepami wiekow.
     Wszystkie te miasta jakies bostwo wznioslo,
     Jakis obronca lub jakies rzemioslo.

     Ruskiej stolicy jakiez sa poczatki?
     Skad sie zachcialo slawianskim tysiacom
     Lezc w te ostatnie swoich dzierzaw katki
     Wydarte swiezo morzu i Czuchoncom?
     Tu grunt nie daje owocow ni chleba,
     Wiatry przynosza tylko snieg i sloty;
     Tu zbyt gorace lub zbyt zimne nieba,
     Srogie i zmienne jak humor despoty.
     Nie chcieli ludzie - blotne okolice
     Car upodobal, i stawic rozkazal
     Nie miasto ludziom, lecz sobie stolice:
     Car tu wszechmocnosc woli swej pokazal. -

     W glab cieklych piaskow i blotnych zatopow
     Rozkazal wpedzic sto tysiecy palow
     I wdeptac ciala stu tysiecy chlopow.
     Potem na palach i cialach Moskalow
     Grunt zalozywszy, inne pokolenia
     Zaprzagl do taczek, do wozow, okretow,
     Sprowadzac drzewa i sztuki kamienia
     Z dalekich ladow i z morskich odmetow.

 

 Назад 34 55 66 72 75 77 78 · 79 · 80 81 83 Далее 

© 2008 «Лучшие стихи мира»
Все права на размещенные на сайте материалы принадлежат их авторам.
Hosted by uCoz